czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 33

Nic nie czułam, nie czułam swojego ciała. Zupełnie jakby zostało mi odebrane. Chciałam podnieść rękę ale nie mogłam, chciałam otworzyć oczy ale nie mogłam, chciałam coś powiedzieć ale nie mogłam. Mogłam jedynie słuchać co dzieje się wokół mnie. Słyszałam jakieś szuranie, ktoś chyba trzymał mnie za rękę.
- To wszystko moja wina. - usłyszałam tak doskonale znany mi głos. Justin, Justin tu był. Gdziekolwiek to tu było. Domyślam się jednak że mogę by w szpitalu.
- Trudno mi zaprzeczyć. - Lily, tak to na pewno Lily.
- Nie zrozumiesz tego, nie zrozumiesz dlaczego od niej odszedłem. - mogłam sobie wyobrazić jak kręci teraz głową drapiąc się po szyi. Zawsze to robił kiedy się denerwował.
- Więc mnie oświeć, wytłumacz. Bo nie wiem czy kiedykolwiek więcej cię do niej dopuszczę po tym co się stało w sobotę. - chwila, jaki mamy dzień? Jak długo już tu leżę?
- Bo... - jęk frustracji - słuchaj, nie chciałem jej zranić, okej? Ale nie mogę sobie pozwolić na miłość, nie mogę się w niej zakochać, a czuję że już to zrobiłem, zakochałem się w niej, a nie mogę, po prostu nie mogę. Moja miłość zraniłaby ją bardziej niż to że ją zostawiłem.
Nie usłyszałam dalszej części ich rozmowy, ciemność pochłonęła mnie całkowicie.

     
                                                                             ~.~

Zamrugałam kilkakrotnie powiekami aby przyzwyczaić się do jasnego światła. Leżałam na szpitalnym łóżku. Powoli obróciłam głowę aby zobaczyć czy jest ze mną ktoś jeszcze. Poczułam tępy ból ból głowy na się skrzywiłam. Obok mnie na krześle siedziała mama, była lekko zgarbiona. Musiała usnąć. Poczucie winy ogarnęło mnie całą. Musiała tutaj siedzieć cały czas.
- Mamo? - zachrypiałam, strasznie chciało mi się pić. Miałam wyschnięte gardło.
Mama otworzyła oczy i zamrugała pare razy tak jak zrobiłam to ja chwilę temu, zapewne żeby zorientować się co się dzieje.
- Citlin? O mój boże skarbie tak się bała. - w jej oczach zebrały się łzy. - Muszę iść zawołać lekarza. - szybko podniosła się z krzesła. - Coś cię boli? Wszystko dobrze kochanie?
- Trochę boli mnie głowa i strasznie chce mi się pić. Mamo co się stało? Jak długo tu jestem?
- Wzięłaś jakieś świństwo, do tego byłaś pijana. Byłaś w śpiączce przez cztery dni. - widziałam jak bardzo powstrzymuje się żeby się nie rozpłakać.
- Przepraszam, ja.. - nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć mama podeszła do mnie i wzięła mnie w ramiona.
- Lily wszystko mi powiedziała. Nigdy więcej mi tego nie rób, umierałam ze strachu. - puściła mnie - Muszę iść po lekarza, zaraz wracam skarbie. Poproszę pielęgniarkę o coś do picia.
Po chwili do sali wszedł wysoki afroamerykanin w średnim wieku, a tu za nim weszła pielęgniarka. Miała kruczoczarne włosy oprószone lekką siwizną.
- Jak się pani czuje panno Williams? - zapytał lustrując mnie wzrokiem kiedy brał moją kartę pacjenta do ręki.
- Dobrze, tylko trochę boli mnie głowa i strasznie chce mi się pić. - zachrypiałam.
- Głowa może boleć jeszcze przez pare następnych dni w skutek uderzenia. Kiedy pani zemdlała nim ktokolwiek zdążył zareagować upadła pani na ziemię.
Obok mnie stanęła ta sama pielęgniarka podając mi szklankę orzeźwiającej wody. Tak jak mi nakazała powoli wypiłam parę łyków po czym oddałam jej szklankę lekko się uśmiechając co odwzajemniła.
- Musimy zatrzymać panią jeszcze jakiś dzień lub dwa na obserwacji, nie ma przeciwwskazań żeby nie mogła pani wrócić niedługo do domu. - powiedział po czym zaczął coś grezmolić coś na mojej karcie. Niedługo potem on i pielęgniarka wyszli zostawiając mnie sam na sam z mamą. Widziałam jej pogiętą bluzkę i podkrążone oczy od razu było wiadome że nie wyszła ze szpitala ani na chwilę więc postanowiłam wysłać ją do domu. Dochodziła północ kiedy w końcu zdecydowała się wyjść.


                                                                               ~.~

Lily przyszła do mnie zaraz następnego dnia, wygłosiła mi kazanie jak nieodpowiedzialnie się zachowałam i jak ją wystraszyłam.
- Nigdy ci tego nie wybaczę. Myślałam że umrę ze strachu jak wtedy upadłaś.
- Co stało się później? Nic nie pamiętam od momentu kiedy zeszłam z baru. - rozmasowałam skronie próbując uśmierzyć ból.
- Zadzwoniłam po karetkę. Po paru minutach cię zabrali. - westchnęła - Byłam przerażona, nie wiedziałam co robić. Leżałaś na tej podłodze bez jakiegokolwiek ruchu i byłaś przeraźliwie zimna. Chłopaki pomogli mi cię podnieść i położyć na jednej z kanap. To było straszne. - wzdrygnęła się na to wspomnienie.
- Przepraszam, ja po prostu...
- Wiem co myślałaś, ale upijanie się i branie jakiegoś gówna nie złagodzi twojego bólu, możesz przez chwile go nie czuć, ale potem wraca ze zdwojoną siłą.
Nie odpowiedziałam już nic, skinęłam tylko głową czerwieniąc się. Zachowałam się jak bachor, a przecież już niedługo kończę liceum.
- Czy Justin...
- ...był tu? - dokończyła za mnie - Tak przychodził codziennie.
W mojej głowie ciągle odbijały się echem jego słowa. Kocha mnie? Ale co do cholery oznacza to ze jego miłość mnie zrani?
- Dlaczego teraz go tu nie ma? Dlaczego nie przyszedł gdy się obudziłam? - czułam łzy pod powiekami, które tak desperacko szukały ujścia.
- Caitlin ja myślę że... on nie przyjdzie, ani dzisiaj, ani nigdy. Przykro mi. - złapała mnie za rękę, a na jej twarzy malowało się współczucie.
- Nie, on przyjdzie. Słyszałam was, powiedział że mnie kocha, przyjdzie. - ostatnie słowy wyszeptałam, czułam jak po policzkach płyną mi łzy. - Musi przyjść.


                                                                              ~.~

Na korytarzu zrobił się szum. Lekarz i pielęgniarki biegali w różne strony. Słyszałam krzyki. Spojrzałam na zegarek, dochodziła 2 nad ranem. Powoli postawiłam nogi na ziemi po czym wstałam z łóżka. Już jutro, praktycznie to dzisiaj mają wypisać mnie do domu. Wychyliłam głowę przez drzwi szukając skutku tego hałasu o tej porze. Zaczęłam iść korytarzem rozglądając się. Pielęgniarki przebiegały obok mnie krzycząc aby różni lekarze poszli na sale operacyjną. Gdy tylko dotarłam do końca korytarza wyjrzałam przez drzwi, zobaczyłam przyczynę tego bałaganu. Lekarze krzyczeli wydając polecenia. Biegiem wieźli kogoś prawdopodobnie na sale operacyjną. Wytężyłam wzrok i zamarłam. Poznałam tak znaną mi czuprynę. To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje naprawdę, nie może się dziać. Krew była wszędzie, lekarze byli nią cali pobrudzeni i zanim się zorientowałam z moich ust wydobył się przeraźliwy krzyk rozdzierający płuca. W tej chwili winda zamknęła się, a ja stałam jak wrośnięta w ziemie błagając Boga aby to wzrok płatał mi figle. Twarda rzeczywistość jednak była inna, Justin właśnie walczył o życie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Pewnie nie spodziewaliście się rozdziału tak szybko, a tu proszę, jest.
Mam nadzieję ze wam się podobał.
Chciałam was prosić o to żebyście wyrażali swoją opinię. To już końcówka tego ff i byłabym bardzo szczęśliwa gdyby na zakończenie widziałam wasze opinie.
Na dzisiaj to tyle, do następnego.


3 komentarze:

  1. O ja pitole... O.O To nie może być prawda. Niech to nie będzie Justin! Proszę <3

    OdpowiedzUsuń
  2. O mój boże. Nie wierzę. Tak bardzo kocham to ff i czekam z niecierpliwością do następnego. Kocham cię ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Zostałaś nominowana do Liebster Award!
    http://change-them.blogspot.com/2014/08/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń