sobota, 6 września 2014

Rozdział 34

Parę godzin wcześniej 

Justin POV:

Wreszcie dostałem informacje na które czekałem tak długo. Wreszcie będę mógł zrobić to co chciałem zrobić od śmierci Jaxona. Sprawca jego śmierci leży już sześć stóp pod ziemią, pozostała jeszcze jedna osoba która skończy tak samo. To przez niego stałem się taki jaki jestem. Przez niego odepchnąłem od siebie tak ważną osobę w moim życiu że wylądowała w szpitalu. Wszystko co było i jest złe w moim, jak i w życiu mojej rodziny dzieje i działo się przez niego, mojego ojca. Sukinsyn ukrył się po tym jak pierwszy raz chciałem go ukatrupić, teraz się nie wywinie. Zapłaci za wszystko co zrobił.
Wsiadłem do SUV'a po chwili budząc silnik do życia. Doskonale wiedziałem gdzie powinienem się przenieść żeby go znaleźć, to nie był przypadek że wybrałem akurat Nowy Jork. Po tak długim czasie czekania wreszcie dostałem to czego chciałem. Ten szczur ukrywa się dokładnie tu gdzie jestem. Stanąłem na czerwonych światłach poprawiając się na fotelu kiedy zadzwonił mój telefon. Przycisnąłem urządzenie do ucha.
- Jak ona się czuje? - zapytałem Lily chcąc usłyszeć jak najlepsze wieści.
- Obudziła się. Ciągle pyta o ciebie. - westchnęła do słuchawki. - Musiałam wyjść na chwilę z jej sali żeby do ciebie zadzwonić.
- Musisz coś wymyślić, przygotuj ją do tego że więcej już mnie nie zobaczy. Dzisiaj wyjeżdżam. - zacisnąłem powieki opierając głowę o zagłówek siedzenia.
- On cię kocha, przez ostatni tydzień prawie nic nie jadła. Będzie jeszcze gorzej, słuchaj ona słyszała to co mówiłeś do mnie kiedy rozmawialiśmy w jej sali. Gdybyś widział tą nadzieję w jej oczach, załamie się. - jęknąłem uderzając pięścią w kierownice.
- Muszę kończyć. - powiedziałem po czym rozłączyłem się i z wściekłości rzuciłem telefon na siedzenie pasażera. Złapałem mocno kierownice tak że knykcie zrobiły się białe, po czym zacząłem w nią uderzać coraz mocniej. Gdy tylko zobaczyłem że światło zmienia się na zielone wcisnąłem pedał gazu, opony zapiszczały a ja zacząłem jechać w kierunku kryjówki ojca.


                                                                               ~.~


Wszedłem do starego obskurnego mieszkania. Wszędzie walały się jakieś śmieci, od pustych butelek po piwie do niedopalonych papierosów. Mieszkanie było całe zasyfione, tapeta odchodziła od ściany. Moja prawa dłoń spoczywała na broni gotowa aby pociągnąć za spust. Idąc kopałem jakieś papiery które walały się po ziemi. Skręciłem w prawo, następne pomieszczenie okazało się być kuchnią. Otworzyłem szerzej oczy w szoku. Po drugiej stronie kuchni, oparty o blat, bawiąc się bronią stał nie kto inny jak Lucas. Widziałem jak jego samochód wirował w powietrzu po czym uderzył z łoskotem o asfalt. Nie mógł tego przeżyć. Chyba że..
- No Bieber, nie spodziewałeś się mnie tu zobaczyć, co? - MChonest przerwał moje myśli. - nigdy nie umiałeś dobrze dokończyć roboty. - zaśmiał się zakręcając pistoletem na palcu wskazującym po czym go zatrzymał. - Obserwowałem cię. - wskazał na mnie szeroko się uśmiechając. - Dowiedziałem się paru rzeczy o tobie. Szukasz zemsty na tatuśku? No cóż, daruj sobie bo go nie dostaniesz. Zawarliśmy umowę.
- Pieprz się. - odwróciłem się od niego chcąc wyjść z tego cholernego mieszkania.
- Nie tak szybko Bieber. No chyba że chcesz żeby coś stało się tej ślicznotce za którą się tak uganiasz, a może wolisz żebym zrobił coś twojej małej siostrzyczce? - uniósł brwi patrząc na mnie z rozbawieniem.
Zacisnąłem mocniej rękę na pistolecie zaczynając tracić nad sobą kontrole.
- Nie waż się grozić mojej rodzinie i dziewczynie. - wycedziłem przez zęby zaciskając wolną rękę w pięść.
- Widzę że wrócił stary Justin. A już myślałem że ta dziewczyna całkiem namieszała ci w głowie i jesteś potulny jak szczeniaczek. - prychną po czym przeszedł dzielącą nas odległość i staną naprzeciwko mnie. - Zawsze byłeś słaby Justin.
- Mów gdzie jest mój ojciec, albo wyrwę ci fiuta i każę zjeść. - gniew ogarną całe moje ciało, przed oczami latały mi urywki z wieczoru kiedy zginą Jaxon. Może upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu?
Śmich Lucasa odbijał się od ścian pustego mieszkania. Złapał się za brzuch dla podkreślenia jak bawi go ta sytuacja. Nerwy puściły mi całkowicie. Rzuciłem się na niego uderzając go pięściami. Jego śmiech ucichł, zaczął się bronić. Uderzyłem go prosto w szczękę tak że jego głowę odrzuciło w bok, pod jego okiem zaczynał formować się duży siniak. Nie pozostawał mi dłużny, uderzył mnie pare razy w brzuch, upadłem na ziemie na czworakach ciężko oddychając i ścierając krew z kącika ust. Kopną mnie prosto w żebra, słyszałem jak kości łamią się przez siłę uderzenia. Leżałem na boku sycząc z bólu. Chwilę potem wstałem uderzając w jego twarz po czym gdy zgiął się z bólu walnąłem parę razy z kolana w jego żebra. Zaczęliśmy się szamotać między sobą.

BANG! 

Wystrzał z pistoletu przeszył powietrze. Ryknąłem czując ból pod żebrami od razu łapiąc za to miejsce. Moja koszulka była pokryta szkarłatną cieczą. Adrenalina krążyła mi w żyłach, gdy podniosłem wzrok napotkałem triumfalny uśmieszek Lucasa. O nie chuju, tak łatwo nie odpuszczę. Sięgnąłem po drugą broń umiejscowioną za paskiem moich jeansów, wziąłem dwa na wszelki wypadek. Nim zdążył zarejestrować co się dzieje pociągnąłem za spust trafiając w czoło chłopaka. Jego ciało upadło na podłogę pokrywając ją od razu krwią. Jego oczy wyrażały szok, a z kącika ust sączyła się krew. Powoli podniosłem się z podłogi sycząc z bólu. Wsadziłem obie bronie za pasek tak jak poprzednio i ruszyłem do wyjścia.
Trzymając się za brzuch usiadłem na fotelu kierowcy ciężko oddychając. Odpaliłem silnik i ruszyłem. Mieszkanie było na obrzeżach Nowego Jorku. Przystanąłem na światłach, oddychanie przychodziło mi z wielkim trudem. Obok mnie stanął drugi samochód, gdy odwróciłem wzrok w tamtą stronę moje oczy rozszerzyły się w szoku. Za kierownicą siedział nie kto inny jak mój ojciec. Patrzył prosto na mnie z uśmieszkiem na ustach. W rękach trzymał broń. Nim zdążyłem zarejestrować co się tak właściwie dzieje kula świsnęła mi przed nosem. Nie czekając ani chwili dłużej ruszyłem na czerwonym świetle z piskiem opon. Wyjąłem pistolet zza paska po czym wybiłem ledwie trzymającą się szybę i strzelałem na oślep z nadzieją że go trafie. Jechał zaraz za mną. Jechałem z dużą prędkością, więc po niespełna chwili miałem za sobą Nowy Jork. Skręciłem w jakąś polną drogę jadąc przez las. Ojciec wyrównał samochody nadal ciskając pociskami w moją stronę. Nie pozostawałem mu dłużny. To co działo się potem trwało sekundę. Pocisk przebił oponę, prędkość z którą jechałem nie wróżyła nic dobrego. Samochód zaczął dachować w końcu uderzając o najbliższe drzewo. Ostatnie co widziałem to samochód ojca i eksplozję.


                                                                           ~.~


Teraźniejszość 

Caitlin POV:

Operacja Justina trwa już kilka godzin. Lekarze nie chcieli udzielić mi żadnych informacji, ponieważ nie jestem z rodziny. Zaraz po tym kiedy drzwi windy zamknęły się pobiegłam do mojej sali i założyłam ubrania przygotowane do mojego wyjścia, wypisałam się na własne żądanie. Uznałam że i tak nie zrobi to różnicy czy wyjdę teraz czy za pare godzin. Nie dałabym rady siedzieć w mojej sali wiedząc że Justin walczy właśnie o życie.
Siedziałam w poczekalni skulona na krześle gdy drzwi otworzyły się z łoskotem, przez nie weszła zapłakana Jazmyn, a zaraz za nią niska kobieta o ciemnych włosach. To musiała być ich mama, nie miałam okazji jeszcze jej poznać. Szybko podniosłam się z krzesła łapiąc Jazmyn w ramiona. Gdy tylko odsunęłam ją od siebie spojrzałam na kobietę stojącą za nami.
- Ty musisz być Caitlin. - uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Tak. - skinęłam.
- Miło mi cię poznać.
- Panią również. - odwzajemniłam uśmiech.
- Proszę, mów mi Pattie. - ponownie skinęłam. - Czy już coś wiadomo?
- Lekarze nie chcą mi udzielać żadnych informacji. Operują go już parę godzin. - w oczach znowu zebrały mi się łzy.
Gdy tylko skończyłam mówić drzwi otworzyły się a zza nich wyszedł lekarz.
- Rodzina Justina Biebera?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak podobał wam się rozdział?
Wreszcie dowiedziałyście się jakie zamiary kierowały Justinem, spodziewałyście się tego?
Proszę każdy kto przeczytał ten rozdział niech napisze coś pod nim, chodź by głupią kropkę. Chcę wiedzieć czy ktoś jeszcze czyta tego ff.
Rozdział nie jest sprawdzony, za błędy przepraszam. 


4 komentarze:

  1. Tak bardzo czekałam na ten rozdział. Jest świetny. Weny życzę x

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny! Oby Justinowi nic nie było ;c chce żeby byli razem! ;* Dziękuje, kocham Cię <3 czekam na kolejny. Yolo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg niech ten lekarz powie ze wszystko sie udało ze Justin wyjdzie z tego prosz!

    OdpowiedzUsuń