poniedziałek, 6 października 2014

Informacja

Długo bez was nie wytrzymałam, mogliście się tego spodziewać. Więc tak, wracam do was z nowym ff! Mam nadzieję że cieszycie się tak samo jak ja. Mam nadzieję że wam się spodoba i będziecie czytać te moje nieszczęsne wypociny, więc jeśli podoba wam się prolog i zaciekawiło was zapisujcie się do informowanych, byłbym również wdzięczna jeśli zostawilibyście po sobie jakiś komentarz z opinią.
Więc tak, tutaj macie link do blogspota: KLIK (przepraszam za szablon, ale właśnie wczoraj zamówiłam nowy i muszę trochę na niego poczekać)
A tutaj macie link do wattpada: KLIK
Mam nadzieję że wam się spodoba :)
(to jest jednorazowa sytuacja że informuje osoby które miałam w informowanych na tym ff, jeśli chcesz abym informowała cię o nowych rozdziałach na nowym ff musisz tam zapisać się w zakładce 'informowani', lub napisać mi swój user na ASKU z dopiskiem że chcesz abym cię informowała)

niedziela, 28 września 2014

Epilog

Siedziała na opustoszałym cmentarzu trzymając w dłoni czarną parasolkę osłaniającą ja przed deszczem. Krople dudniły w parasol i rozbryzgiwały się na kafelkach obok niej. Dziewczyna patrzyła na tak doskonale znany jej już nagrobek nie przejmując się wiatrem uderzającym w nią z coraz większą siłą. W pamięci ciągle powtarzała sobie słowa wyryte na nagrobku i myślała nad tym dlaczego to się musiało tak skończyć, dlaczego tak ważna dla niej osoba odeszła w tak niespodziewanym czasie, dlaczego nie mogła być teraz przy niej i ją przytulać kojąc słowami pocieszenia. Zastanawiała się nad sensem swojego życia, oraz o tym jak szybko mogło się on skończyć. Zupełnie jakby ktoś przeciął cienką nitkę jakim było życie, po prostu złapał nożyce i przeciął kruchą, ledwie widoczną, bezbronną nić. Słyszała grzmoty w oddali, widziała błyskawice przecinające ciemne niebo jednak nie zwracała najmniejszej uwagi że parasolka nie daje jej takiej ochrony jakiej potrzebuje. Pojedyncza łza spłynęła po jej bladym policzku której nawet nie próbowała powstrzymać, wiedziała że jej płacz nic tutaj nie da, wiedziała że ta osoba czuwa teraz nad nią i pomaga w ciężkich chwilach, czuła to. Z zamyślenia wyrwała ją ciepła dłoń na jej ramieniu, obróciła głowę w stronę osoby która stała za nią uśmiechając się do niej delikatnie.
- Czas wracać, zaraz będziesz cała makra. 
Skinęła wiedząc że na nią już czas, wiedziała że nie ma sensu dłużej siedzieć przed nagrobkiem. Podniosła się z ławeczki po czym pochylając się położyła obok niego białą różę. Przez chwilę jeszcze stała zaciskając dłoń na rączce parasoli po czym odwracając się wzięła za rękę swojego towarzysza i odeszła między nagrobkami. 

Spoczywa tu kochający mąż, ojciec oraz syn Henry Williams. Światło świeć nad jego duszą. 

Caitlin POV:


- Mamo, mamo! - mała niebieskooka dziewczynka szarpała za moją nogawkę.
- Co się stało Emily? - przykucnęłam biorąc małą na ręce.
- A Toby nie da mi oglądać bajkę! - naburmuszyła się zakładając małe rączki na piersi i wydymając usta.
- Zaraz z nim porozmawiam, pójdziemy do niego? - uśmiechnęłam się ciepło ruszając z kuchni w której byłyśmy do przestronnego salonu. W pomieszczeniu znajdowała się biała skórzana kanapa przykryta brązowym kocem, po bokach stały dwa identyczne fotele co kanapa, natomiast naprzeciwko stał stoliczek na którym porozrzucane były różne kolorowanki, kredki, flamastry i zabawki zaraz za nim był duży kominek w którym tańczyły języki ognia, tuż nad nim wisiał płaski telewizor. Pokój nie był ani za duży, ani za mały był idealny i przytulny. Usadziłam dziewczynkę na kanapie po czym zwróciłam się do syna siedzącego na jednym z foteli grającego na playstation trzymającego controller w dłoniach z oczami wlepionymi w telewizor. Siedział przygryzając język w skupieniu.
- Toby jesteś starszy, ustąp siostrze. - zwróciłam się do bruneta.
- Ale, mamooo. - przeciągną 'o' dalej skupiając się na grze.
- Toby. - powiedziałam bardziej surowo.
- Ugh, dobra. - spauzował grę po czym przeniósł ciemne tęczówki na rodzicielkę. Chłopiec może i lubił czasami dokuczać młodszej siostrze, ale bardzo się o nią troszczył. Bawił się z nią, wychodził na spacery, a kiedy upadała i płakała uspokajał ją cicho śpiewając do jej ucha.
Uradowana dziewczynka zaklaskała wesoło w dłonie wierzgając nogami, złapała za pilot leżący niedaleko niej i przełączyła na bajki. Brunet przewrócił tylko oczami łapiąc za telefon po czym poświęcił całą uwagę ekranikowi.
Wróciłam do kuchni zabierając piszczący czajnik z gazu zalewając nim kubek ciepłej herbaty, niedługo potem usiadłam przy stole wspominając, z każdym łykiem herbaty coraz więcej wspomnień pojawiało się w mojej głowie.

Szykowałam się na wyjście z Justinem i byłam prawie gotowa kiedy usłyszałam pukanie do drzwi mojego mieszkania. Szybko włożyłam drugi kolczyk do ucha po czym ostatni raz zerkając w lustro ruszyłam do drzwi. Spotykamy się od liceum, a dzisiaj oboje skończyliśmy studia, postanowiliśmy wyjść razem na kolację aby uczcić zakończenie udanego ostatniego roku. Tak szybkim krokiem na jaki pozwalały mi szpilki podeszłam do drzwi otwierając jej, tuż za nimi zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha chłopaka. Ubrany był w czarny dopasowany garnitur którego rękawy podwinięte były do łokci, pod nim widziała białą koszulę z odpiętym jednym górnym guzikiem, na jego szyi wisiał lekko poluzowany czarny krawat, od pasa w dół miał również dopasowane czarne spodnie i buty. Wyglądał idealnie. Ja natomiast ubrana byłam w kremową przylegającą do ciała od szyi do pasa sukienkę, natomiast koronkowy dół był o wiele luźniejszy. Włosy miałam spięte w trochę niechlujnego kłosa, a na twarzy jak zwykle delikatny makijaż. Na nogach miałam pod kolor sukienki kremowe buty, a w ręku kopertówkę. Uśmiechnęłam się ciepło do chłopaka składając na jego wargach szybki pocałunek na powitanie. Ostatni raz sprawdziłam czy zgasiła światła w mieszkaniu po czym wrzuciłam klucze do torebki. Zeszliśmy schodami w dół rozmawiając o przypadkowych rzeczach od pogody do ostatniego meczu ulubionej drużyny Justina, aż znaleźli się na zewnątrz gdzie stał zaparkowany czarny Range Rover chłopaka. Jak na niego przystało otworzył mi drzwi po czym sam wsiadł na miejsce kierowcy uruchamiając pojazd i ruszając w drogę.
Gdy tylko dotarliśmy do restauracji kelner zaprowadził nas do naszego stolika przy oknie z widokiem na zaludnione miasto. Wręczył nam menu po czym odszedł do innego stolika.
- Na co masz ochotę? - Justin zwrócił się do mnie 
- Sama nie wiem, może filet z łososia gotowany na parze z warzywami i sosem holenderskim. Tak to właśnie wezmę. A ty? - zapytałam odkładając kartę na bok. 
- Zdam się na Ciebie i zamówię to samo. - uśmiechną się również odkładając swoją kartę. - Do tego białe wino? 
Skinęłam tylko głową czując się trochę niezręcznie z racji tego że on zawsze upiera się żeby płacić. Sądzi że urażam jego dumę kiedy próbuję wyciągnąć portfel. 
Gdy po skończonej kolacji ruszyliśmy do wyjścia Justin zaproponował abyśmy poszli w jeszcze jedno miejsce. Nie chciał zdradzić gdzie jednak zgodziłam się bez zawahania. 
Po piętnastominutowym spacerze zatrzymaliśmy się na małym pomoście, to jednak nie był zwyczajny pomost, to był jeden z tych pomostów na których poręczach zakochani przypinali kłódki ze swoimi inicjałami i wyrzucali klucze aby być już ze sobą razem na zawsze. Spojrzałam pytająco na Justina jednak on tylko wzruszył ramionami szeroko się uśmiechając i zaczął sięgać do kieszeni spodni. Wyjął z niej średniej wielkości kłódkę z wyrytymi naszymi inicjałami.
- Caitlin, bądź moją na zawsze. Kochałem Cię parę lat temu, kocham Cię teraz i będę kocham już zawsze. Chcę spędzić z Tobą resztę życia, zasypiać i budzić się przy Tobie, mówić Ci jak bardzo Cię kocham i pokazywać Ci to. - z kolejnej kieszeni wyciągnął małe granatowe pudełeczko po czym klękając na jedno kolano otworzył je. - Zostań moją żoną. 
Przyłożyłam drżącą dłoń do ust, nie mogłam wydusić z siebie głosu, czułam jak w kącikach moich oczu zbierają się łzy. Kiwnęła ledwie zauważalnie głową szepcząc 'tak'. Justin wsunął piękny pierścionek z małym owalnym brylantem na mój palec po czym wstał łapiąc mnie w ramiona i obracając wokół własnej osi. Łzy swobodnie płynęły już po moich rozgrzanych policzkach ale nie zwracałam na to uwagi, gdy tylko postawił mnie na ziemi złożył na moich ustach pocałunek, nie był on zwyczajny przelał w nim wszystko co czuł, radość, pożądanie, miłość, a ja odwzajemniłam go także przekazując mu swoje uczucia. Gdy tylko się od siebie odsunęliśmy łapiąc ciężkie oddechy chłopak odwrócił się do poręczy po czym przypiął naszą kłódkę, a kiedy tylko ją zamknął kluczyk wyrzucił do wody płynącej pod nami.
- Moja na zawsze, jesteś moja na zawsze. - powiedział po czym znowu przyciągną mnie do siebie. 


- Caitlin pośpiesz się już czas! - Lily krzyknęła kiedy ja obracałam się patrząc się naprzeciwko lustra jak moja suknia ślubna faluję wokół mnie, a mój welon powiewa przy obrocie. W końcu nadszedł dzień w którym oficjalnie zostanę żoną Justina, zostanę panią Bieber. Wiele razy powtarzałam w głowie kiedy Justin szeptał mi to do ucha niemal codziennie. Jedyne czego brakowało mi tak pięknym dla mnie dniu był mój tata prowadzący mnie do ołtarza. Mówiący z dumą jak to jego mała księżniczka jest już dorosła i poślubia mężczyznę którego kocha, brakuje mi tego kiedy mówił mi że jestem jego oczkiem w głowie i o tym jak bardzo mnie kocha. Złapałam za medalik wiszący na mojej szyi i lekko go ucałowałam.
- Kocham Cię tato, wiem że jesteś teraz ze mną i mnie wspierasz. - szepnęłam. 
Po tych słowach ruszyłam do wyjścia zakrystii. Na zewnątrz czekała na mnie mama, widziałam że miała łzy w oczach i jak siłowała się z sobą żeby nie wypłynęły.
- Wyglądasz tak pięknie kochanie. - powiedziała po czym przytuliła mnie do siebie. - Już czas skarbie. - skinęłam tylko głową ruszając wraz z nią do drzwi za którymi czekała na mnie miłość mojego życia. Czułam jak serce dudni mi w piersi, nie ze zdenerwowania, ale z radości, radości tak wielkiej że nie można sobie tego wyobrazić. Gdy tylko stanęłam przed dużymi drewnianymi drzwiami czekając ścisnęłam mocniej rękę mamy która stała zaraz obok żeby zaprowadzić mnie do ołtarza, do człowieka którego kocham swoim całym poranionym sercem. Chwilę potem rozbrzmiał marsz weselny a drzwi otworzyły się ukazując pięknie przyozdobiony kościół, wszędzie były białe róże, goście patrzyli w moją stronę, Pattie płakała, Jazmyn ledwo powstrzymywała łzy, jednak ktoś na kim moje oczy spoczęły był Justin. Patrzył na mnie z taką miłością i uwielbieniem że miałam ochotę pobiec do niego i rzucić się w jego ramiona, jednak powstrzymałam się od tego pomysłu i ruszyłam wolnym krokiem wgłąb kościoła. Gdy tylko dotarłam do końca mama oddała moją rękę Justinowi którą od razu ujęłam. Ksiądz zaczął mówić typowe dla tej okazji zdania jednak zdawałam się ich nie słyszeć. Zupełnie jakby wszystko i wszyscy wokół mnie zniknęli a zostaliśmy tylko my, ja i Justin.  
Doszliśmy do kulminacyjnego momentu, oboje mieliśmy zaraz wygłosić nasze przysięgi. Justin zaczął.
- Caitlin, pamiętam kiedy poznaliśmy się kilka lat temu. Pamiętam jak nie mogłem oderwać od Ciebie wzroku, zakochałem się w Tobie już wtedy i nie przestałem Cię kochać aż do teraz. Obiecuję Ci że zawsze będę przy Tobie, zawsze będę mówił Ci jak bardzo Cię kocham i uwielbiał Cię do końca życia. Będziemy mieć piękne dzieci, ile tylko będziesz chciała (cichy chichot przez płacz Lily i Jazmyn, tak to na pewno one) Przysięgam kochać Cię w każdej chwili mojego życia. Aż do mojego ostatniego oddechu. 
Czułam łzy pod powiekami które groziły wypłynięciem przez jego piękne słowa, wiedziałam ze moja przysięga nie była idealna, tak jak jego.
- Justin, kocham Cię każdym skrawkiem mojego ciała i całą duszą. Jesteś moją pierwszą i ostatnią miłością. Kochałam Cię odkąd pamiętam, zawsze byłeś tylko ty i zostaniesz do końca mojego życia. Razem wychowamy nasze dzieci i zestarzejemy się. Przysięgam kochać Cię już zawsze, do mojego ostatniego tchnienia. 
Kiedy mówiłam przysięgę patrzyłam w jego pełne uwielbienia oczy i wiedziałam że z tym mężczyzną chcę być już do końca życia. 
Niedługo potem rozbrzmiały słowa na które tak bardzo czekałam.
- Możesz pocałować pannę młodą.
Długo nie musiałam czekać, sekundę potem poczułam ciepłe wargi na moich mężczyzny którego kocham i będę kochać już zawsze, mojego męża. 
Gdy przyjęcie weselne dobiegło końca razem z Justinem poszliśmy do naszego apartamentu dla nowożeńców. Justin przyłożył kartę magnetyczną dzięki czemu drzwi otworzyły się a my mogliśmy wejść do środka. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nami Justin zachłannie pocałował moje usta, gdy się od siebie odsunęliśmy spojrzałam na to jak idealnie dzisiaj wygląda.
- W tym smokingu wyglądasz tak dobrze. - powiedziałam lustrując go wzrokiem.
- Pani Bieber, poczekaj aż go zdejmę. 

- Jestem w domu! - głos Justina przywrócił mnie do rzeczywistości.
Podeszłam do zlewu aby umyć pusty już kubem po herbacie kiedy poczułam dwa ramiona owijające się wokół mojej tali.
- Dzień dobry kochanie. - zamruczał do mojego ucha.
- Dzień dobry skarbie. - odwróciłam się tak że stałam do niego przodem.
Justin nachylił się całując mnie zachłannie, jego pocałunki zaczęły sunąć po mojej szyi którą zaczął lekko ssać i przygryzać, jęknęłam cicho. Czułam że się uśmiecha. Wplotłam palce w jego włosy rozkoszując się chwilą przyjemności.
- Tatusiu zostaw mamusię. - usłyszeliśmy głos Emily pochodzący z rogu kuchni.
Od razu odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni patrząc jak Emily i Toby stoją w wejściu do kuchni.
- Oni się migdalą głupku. - zaśmiał się Toby kręcąc głową.
- Sam jesteś głupek. - pacnęła go.
-Ejejej, nie wyzywać się i nie bić. - ostrzegł Justin podchodząc i biorąc małą na ręce.
- On zaczął.
- Ona zaczęła. - powiedzieli w tym samym czasie.
Zaśmiałam się tylko kręcąc głową, Justin podniósł Emily do góry po czym udał że jest samolotem i pobiegł z nią do salonu, słyszałam chichotanie i radosne okrzyki małej nawet w kuchni.

Justin POV:
Gdy dzieci poszły spać zszedłem po schodach na dół aby poszukać Caitlin. Siedziała pod kocem na kanapie a ogień palący się w kominku rozświetlał jej twarz. Cisza panowała w całym domu, a jedyne co było słychać to trzaskanie palącego się drewna. Podszedłem do niej po czym usadowiłem się obok niej. Dopiero teraz zauważyłem album w jej rękach.
- Wydaje się jakby to było wczoraj. - powiedziałem usadawiając ją sobie na kolanach.
- Tak. - przewróciła następną stronę.
Trafiła na zdjęcia z naszego ślubu, na jednym byliśmy my kiedy całowaliśmy się w kościele, na następnym przenosiłem ją przez próg, na kolejnym kroiliśmy tort i śmialiśmy się bo ubrudziłem jej nos bitą śmietaną.
Później były zdjęcia po narodzinach Toby'ego, trzymałem go na pierwszym zdjęciu a jego mała piąstka była zaciśnięta wokół mojego małego palca, byłem wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. Kolejne zdjęcia przedstawiały nas z okresu ciąży Caitlin z Emily, na jednym całowałem jej widoczny brzuszek ciążowy, na następnym udawałem że ja też mam taki brzuch, obracałem ją podnosząc, a kolejne było zdecydowanie moim ulubionym, staliśmy w wodzie po kostkach, byliśmy nad morzem, ona stała na palcach i obracała głowę w moją stronę, ja byłem lekko schylony, jedną ręką trzymałem jej brzuch a drugą miałem na jej policzku, nasze usta stykały się w pocałunku. Reszta zdjęć była typowo rodzinna, Toby cały umazany tortem ponieważ wsadził w niego głowę w swoje trzecie urodziny, następne Emily w wózku, Toby na moim ramieniu, za to Caitlin całowała mnie w policzek, ramie miałem owinięte wokół jej talii. Zwykłe zdjęcie podczas spaceru.
- Czas się kłaść skarbie. - ucałowałem jej czoło.
- Jeszcze chwilka. - ziewnęła.
Zabrałem jej album kładąc go na stoliku po czym podniosłem się nadal trzymając w ramionach Caitlin w ślubnym stylu. Cicho zapiszczała kiedy się podnosiłem, owinęła ramiona wokół mojej szyi składając pocałunek na moich ustach. Wniosłem ją po schodach po czym ruszyłem do naszej sypialni na końcu korytarza. Gdy tylko wszedłem zamknąłem drzwi nogą i ruszyłem do łóżka kładąc ją delikatnie na nim, ucałowałem jej czoło po czym położyłem się obok niej. Oplotłem ją ramionami przyciągając bliżej mnie. Położyła głowę na moją klatkę piersiową kreśląc kółka przez moją koszulkę. Wtuliła się we mnie, a gdy zamknąłem oczy, pomyślałem, że nie chcę od losu niczego więcej, tylko móc już zawsze trzymać ją w ramionach.
- Skarbie? - mruknąłem.
- Mmm? - zamruczała w półśnie.
- Może czas na trzecie dziecko?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przyznam że pisząc ten rozdział miałam łzy w oczach, spędziłam z wami tyle pięknych chwil i nie chcę rozstawać się ani z wami, ani z Justinem i Caitlin. Jednak przyszedł czas i na nich.
Dziękuję za wszystkie komentarze, za wszystkie wyświetlenia, za to ze wytrwaliście do końca i mam nadzieję że chodź trochę będziecie tęsknić za mną tak jak ja będe tęsknić za wami.
DZIĘKUJĘ WAM BARDZO ZA TO ZE ZE MNĄ BYLIŚCIE PRZEZ TYLE CZASU, KOCHAM WAS.
Co do prologu następnego opowiadania, nie dodam go dzisiaj. Mało osób było chętnych aby czytać moje drugie opowiadanie co dało mi do myślenia. Ale myślę że kiedyś może zdecyduję się pisać następne, więc jeśli chcesz być o nim poinformowana napisz mi swój user w komentarzu (lub asku) z dopiskiem ze chcesz żebym cię poinformowała.
Proszę napiszcie swoją na temat epilogu, bardzo mi na tym zależy. Nie macie pojęcia jak.
Cóż to by było na tyle. Jeszcze raz bardzo wam dziękuję ze byliście ze mną i bohaterami do końca. Kocham Was.

czwartek, 18 września 2014

Rozdział 36

Proszę przeczytaj notkę pod rozdziałem 

 Justin POV:

- Walcz! - głos rozbrzmiewał w całym pomieszczeniu, obróciłem się dookoła na piętach, widziałem tylko białe światło, wszędzie biel. Spojrzałem na siebie, byłem ubrany w spodnie khaki i biały sweter w serek z guzikami na klatce piersiowej, byłem boso.
- Gdzie jestem? - zapytałem bardziej do siebie. Chwila.. szybko podniosłem sweter do góry na wysokość żeber, po ranie nie było nawet śladu. Co jest do cholery?! Po opuszczeniu swetra znowu się rozejrzałem. Niedaleko ode mnie zobaczyłem postać zbliżającą się do mnie, na początku nie rozpoznałem kto kto, ale gdy tylko to do mnie dotarło czułem niemal jak szczęka uderza mi o podłogę.
- Jaxon? - szepnąłem zszokowany.
- Cześć bracie. - blondyn staną przede mną szeroko się uśmiechając, wyglądał tak samo jak kiedy po raz ostatni go widziałem. Zarysowana szczęka, prosty nos, brązowe oczy, pulchne usta, włosy lekko opadały mu na czoło jak zwykle zmierzwione. Był ode mnie wyższy o pół głowy.
- Jak... skąd ty tu... - nie umiałem złożyć jednego zdania.
- Jestem tu po to żeby ci pomóc Justin. - odpowiedział ze stoickim spokojem wzruszając tylko ramionami.
- Przepraszam. - pokręciłem głową. 
- Za co? - zmarszczył brwi bacznie mi się przyglądając.
- To moja wina. - spuściłem wzrok na moje bose stopy.
- Justin, - westchnął - to nigdy nie była i nie jest twoja wina, sam dokonałem tego wyboru i sam wsiadłem do tego cholernego samochodu. Nawet nie próbuj się za to obwiniać. - załapał mnie za ramiona potrząsając mną tak żebym podniósł na niego wzroku.
- Co ja tu tak właściwie robię? Gdzie jesteśmy? - dezorientacja, tak to właściwe słowo żeby opisać jak się teraz czuję.
- Jesteśmy pomiędzy Justin, pomiędzy życiem a śmiercią. W tej chwili walczysz o życie. - spojrzał na mnie poważnie.
- Chwila, co? - uniosłem zszokowany brwi.
- To twoja decyzja Justin, możesz zostać tutaj ze mną, lub wrócić tam i żyć.
- Ale...
- Nie ma żadnych 'ale' Justin, musisz podjąć decyzję i mam nadzieję że wybierzesz właściwie. Chodź pokażę Ci coś. - skinął abym poszedł za nim.
Chwilę później byliśmy w jakiejś sali, rozejrzałem się dookoła analizując gdzie jesteśmy aż zobaczyłem siebie. Leżę na szpitalnym łóżku, monitory pokazują że moje serce stanęło. Obok mojego ciała leży zwinięta w kulkę postać tuląca się do mnie. Słyszę szloch dobywający się z jej gardła gdy unosi głowę zamieram. Caitlin patrzy na moją twarz dotykając delikatnie policzka.
- Justin błagam wróć do mnie, b-bez ciebie nie dam sobie rady. - zaczyna płakać jeszcze mocniej trzymając w dłoniach moją szpitalną koszulę. - Błagam.
- Czy ja umarłem? - zapytałem patrząc na rozgrywającą się przede mną scenę.
- To zależy od ciebie, możesz tam wrócić. Tak jak powiedziałem wcześniej to twój wybór.
- Kocham Cię tak bardzo, błagam nie zostawiaj mnie. - znowu słyszę szloch Caitlin, serce ściska mi się na ten widok.
- Ja też Cię kocham Caitlin. - szepczę ledwie słyszalnie.
Sekundę później znowu znajdujemy się w tym miejscu gdzie byliśmy wcześniej, patrzę na brata który stoi naprzeciwko mnie i spokojnie czeka. Coś we mnie pękło wszystkie uczucia wystrzeliły we mnie, szybko pokonałem dzielącą nas odległość i owinąłem wokół niego moje ramiona, tak bardzo za nim tęskniłem.
- Tęskniłem za tobą Jaxon. - wychrypiałem.
- Ja za tobą też Justin, ja też. - poklepał mnie po plecach odsuwając od siebie. - Czas się kończy bracie, musisz dokonać wyboru.

Caitlin POV:

Leżę obok jego zimnego ciała zaciągając się jego zapachem, chcę go zapamiętać, chcę zapamiętać go takim jakim był. Justinem, moim Justinem. Szloch ciągle wychodzi z mojego gardła, łzy nie przestają płynąć. Leżę obok niego błagając aby wrócił. Czuję jak serce pęka mi na milion kawałków, już nigdy nie usłyszę jego pięknego śmiechu, już nigdy nie zobaczę jego pięknych tęczówek, już nigdy nie powie do mnie 'kochanie', już nigdy nie poczuję jego ust na moich, już nigdy nie zabierze mnie w te wszystkie miejsca, już nigdy mnie nie przytuli, już nigdy nie poczuję jego silnych ramion oplatających moją drobną talię, już nigdy nie poczuję ciepła jego ciała, już nigdy więcej nie zobaczę Justina. Czuję jak płuca płoną mi z braku powietrza, zaczyna kręcić mi się w głowie. Nie mogę teraz zemdleć, nie teraz. Staram się uspokoić oddech.
Przed oczami zaczęły przelatywać mi nasze wspólnie spędzone chwile.


- Gdzie się tak wystroiłaś? Mieliśmy oglądać film.
- Chciałam ładnie wyglądać. Nie będę siedziała w dresach.
- Ale ja lubię Cię w dresach i tym rozciągniętym sweterku, wtedy wyglądasz najpiękniej.
- Tak i ludzie uciekają ode mnie.
- I dobrze wtedy jesteś najpiękniejsza i tylko moja.


Podniósł wzrok znad zeszytu posyłając mi uśmiech. Zamierzyłam się i delikatnie szturchnęłam go nogą w piszczel. - Przestań. - syknęłam robiąc żałosną minę. Zaczął się śmiać, a zirytowana naszym zachowaniem nauczycielka w końcu zapytała czy może chcemy wyjść na chwilę i załatwić sprawy niezwiązane z lekcją. - Nie trzeba. - odpowiedziałam jej automatycznie zaciskając mocniej palce na długopisie. - Trzeba, chodź. - złapał mnie za rękę i wyciągnął szybko z klasy dziękując chemiczce i zapewniając, że za minutkę jesteśmy. Zamykając drzwi objął mnie w pasie i pocałował szybko. - Uwielbiam Cię – zagadnął . I był tylko On, miękkie kolana, zapach środku do mycia podłogi w powietrzu i długopis który wciąż zaciskałam w dłoni. - Już, proszę pani. Sama chemia. - stwierdził przepuszczając mnie chwilę potem w drzwiach, z szerokim uśmiechem na widok moich roztrzepanych włosów.

 Leżałam nadal wtulona w jego zimne ciało, a tysiące wspomnień przelatywało mi przed oczami. Łzy nie chciały przestać płynąć.
- Wróć do mnie Justin. - szlochałam mocząc jego koszulę. 
Patrzyłam jak pielęgniarki przechodzące obok sali patrzą na mnie ze współczuciem szepcząc coś do siebie. Nie zwracałam na to uwagi, byłam tylko ja i on, nikt więcej. Błagałam Boga aby mi go zwrócił, błagałam aby zabrał mnie, ale nie jego. Nie zniosę tego cierpienia. 
Położyłam głowę na jego nieruchomej klatce piersiowej, czułam jak ogarnia mnie zmęczenie. Oczy delikatnie zaczęły mi się zamykać kiedy w pewnym momencie na monitorze obok zamiast prostej linii wskazującej na to że serce przestało bić zaczęły pojawiać się zygzaki. Przyłożyłam głowę tam gdzie powinno być serce, a to co usłyszałam zaparło mi dech w piersiach. Jego serce biło. 
Szybko poderwałam się z łóżka i biegiem ruszyłam przez salę na korytarz.
- Lekarz! Potrzebny jest lekarz! - krzyczałam ile sił w płucach.
Chwilę potem w sali pojawił się lekarz z gromadą pielęgniarek, zaskoczenie na ich twarzach było widoczne gołym okiem. Szybko zaczęli badać Justina i jego parametry życiowe. 
Po wyjściu lekarza i uświadomieniu mi że Justin żyje, jak on to stwierdził 'cudem', zaczął tłumaczyć mi różne lekarskie diagnostyki których wcale nie rozumiałam. Łzy nadal płynęły mi po policzkach, jednak teraz były one łzami szczęścia. Została już tylko jedna pielęgniarka, ta sama którą widziałam wcześniej. Gdy skończyła sprawdzać wszystkie urządzenia podeszła do mnie. 
- Musiał mocno chcieć tu wrócić. - pielęgniarka spojrzała na mnie uśmiechając się delikatnie po czym zniknęła za drzwiami sali.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Następny rozdział to będzie epilog. 
Proszę zróbcie mi tą przyjemność i skomentujcie ten rozdział. Jeśli nie możecie napisać go tutaj napiszcie go na moim ASKU 
To jedyne o co was proszę, chcę znać waszą opinię. 
Druga sprawa jest taka że mam pomysł na następne ff, mam już napisany prolog. Moje pytanie jest takie czy ktoś czytałby to ff? Chcielibyście przeczytać prolog? Jeśli tak mogę dodać go pod epilogiem. Muszę wiedzieć czy ma to jakikolwiek sens że będę go pisać. Więc napiszcie mi czy chcielibyście tego. 
Na dzisiaj to wszystko. Dziękuję wszystkim którzy to przeczytali i nie pominęli tego. 
Do następnego :)

sobota, 13 września 2014

Rozdział 35

Justin POV:

Jedyne co widzę to zapadającą ciemność, nie mogę się poruszyć, jestem uwięziony we własnym ciele. Słyszę krzyki, nie mogę ich zrozumieć. Mam wrażenie że dochodzą z bardzo daleka. Czuję jakbym toną, nie mogę zrobić nic aby wypłynąć na powierzchnię, nie mogę złapać się niczego, po prostu opadam na dno. Myślę o ludziach których kocham, o mojej rodzinie, o Caitlin. Czy są tutaj? Gdziekolwiek to tutaj jest? Wspomnienia zaczęły powracać. Lucas, strzał, ojciec, wypadek, eksplozja. Czy ja umieram? Wszystko na to wskazuje. Nie powiedziałem tego czego chciałem powiedzieć najbliższym, nie powiedziałem im jak bardzo ich kocham i jak bardzo jest mi przykro, przeprosić za każdą krzywdę którą im wyrządziłem. Wiem że nie jestem idealnym synem, bratem i chłopakiem, ale ich kocham. A chyba to się liczy, prawda? Nie powiedziałem im tego, nie zdążyłem. Mam nadzieję że w kieszeni mojej kurtki znajdą list do Caitlin. W nim wyjaśniłem jej wszystko, dlaczego z nią zerwałem, dlaczego nie możemy być razem, dlaczego wyjechałem. To znaczy wysłałbym jej ten list gdybym wyjechał, co się nie stało. Mam nadzieję że go przeczyta i zrozumie jak bardzo ją kocham, chcę ją chronić przed całym złem tego świata, ale nie mogę, nie jeśli byłaby ze mną. Ja jestem złem jej świata, przy mnie byłaby w niebezpieczeństwie, a nie mogę jej tego zrobić. Nie mam dłużej siły walczyć z ciemnością, nie mam siły dłużej walczyć o chodź by trochę świadomości o tym co dzieję się naokoło mnie. Poddaję się ciemności która pochłania mnie w całości.

Caitlin POV:

Lekarz oświadczył nam że stan Justina jest krytyczny, ale na razie stabilny. O wszystkim zadecydują następne 24 godziny. Ma wiele poważnych urazów. Połamane żebra przebiły mu płuco. Musieli usnąć mu śledzionę, ponieważ mogła wywołać krwotok, bo była uszkodzona przez kulę która tkwiła w jego brzuchu. Mogłabym wymieniać jeszcze wiele innych urazów, jak złamana ręka i noga, ale nie spamiętałam wszystkiego co powiedział lekarz.Na szczęście nie doznał urazu głowy, bo to byłby koniec. Wszystko we mnie pękało, cały świat zawalił mi się na głowę. Osoba która tak wiele znaczyła dla mnie, którą kocham i byłabym gotowa oddać za nią własne życie właśnie o nie walczy, a ja nie mogę zrobić nic aby jej pomóc. Mogę jedynie czekać i modlić się aby wszystko było dobrze.
Godziny mijały a ja wciąż siedziałam w poczekalni, nie mogłam wejść jak dotąd do Justina, na razie poszły tam Jazmyn z Pattie. Zmęczenie ogarniało całe moje ciało, powoli przysypiałam na krześle na którym siedziałam. Wybudziły mnie jednak wibracje telefonu. Sięgnęłam do torebki wygrzebując z niej urządzenie po czym przesuwając palcem po ekranie odebrałam nie patrząc nawet kto dzwoni.
- Słucham? - powiedziałam do słuchawki tłumiąc ziewnięcie.
- Boże Caitlin dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?! - usłyszałam krzyk Lily w słuchawce - O wszystkim muszę dowiadywać się od osób trzecich?! Dlaczego nie powiedziałaś że wypisujesz się ze szpitala na własne żądanie i to jeszcze w środku nocy? Cholera, dlaczego to zrobiłaś, do tego nie informując ani mnie, ani twojej mamy? - nadal krzyczała, jak dalej tak będzie to ogłuchnę na jedno ucho.
- Przepraszam wyleciało mi z głowy. - chrząknęłam.
- Obyś miała dobry powód, bo inaczej...
- Justin jest w szpitalu, miał wypadek. - powiedziałam na jednym wdechu przerywając jej.
- Zaraz tam będę. Gdzie leży? - po jej głosie mogła poznać że była w szoku, ale usłyszałam też że była zmartwiona.
- Na OIOM'ie. - głos zaczynał mi się łamać przez napływającą do oczu nową falę łez.
- O Boże, zraz tam będę. - po tych słowach usłyszałam charakterystyczny sygnał rozłączającego się połączenia.
Spojrzałam na zegarek wyświetlający się na tapecie mojego telefonu, dochodziła dziesiąta rano. Nie mogłam oderwać wzrok od tapety, byliśmy na nim razem. Justin uśmiechał się do aparatu, a ja byłam wtulona w niego śmiejąc się. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach, palcem obrysowałam jego twarz na ekranie telefonu.
- Caitlin? - uniosłam głowę znad telefonu aby dostrzec wychodzącą Jazmyn i Pattie. Ich oczy były czerwone i opuchnięte od płaczu. - Możesz do niego wejść. 
Szybko wstałam z krzesła ocierając rękawem swetra policzki. Schowałam telefon do torebki zawieszając ją sobie na ramieniu. Skinęłam głową w podziękowaniu, nie dałam rady niczego z siebie wydusić. Gdybym to zrobiła zaniosłabym się płaczem i nie mogła uspokoić, a wtedy nie wpuściliby mnie do niego. Mijając je pociągnęłam za klamkę drzwi prowadzących na oddział. Przeszłam obok recepcji pytając pielęgniarki w podeszłym wieku w której sali leży Justin, gdy tylko podała mi numer ruszyłam w stronę sali 216. Z każdym krokiem moje nogi stawały się coraz cięższe, jak gdyby ktoś przyczepił do nich stukilogramowe odważniki. Niedługo potem stanęłam przed drzwiami do sali Justina. Drżącą ręką pociągnęłam za klamkę, gdy tylko drzwi się otworzyły weszłam do środka. Sala była sterylnie czysta, na środku stało łóżko, a obok niego stało wiele urządzeń mierzących parametry życiowe. Gdy mój wzrok przeniósł się na chłopaka leżącego na łóżku moje serce stanęło, a oddech uwiązł w gardle. Justin leżał pod sterylnie białą pościelą, do jego ciała przypięte było powiedziałabym miliony rurek. Jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała w normalnym tępię, domyśliłam się że to dzięki rurce wsadzonej w jego usta, ona pomagała mu oddychać. Chwiejnymi nogami podeszłam do łóżka. Złapałam dłoń chłopaka, była taka zimna. Jego twarz wydawała się spokojna, jego zawsze lekko zaróżowione policzki teraz były blade, a idealne wargi spierzchnięte. Postawiłam torebkę obok nóg łóżka a sama przysunęłam sobie niedaleko stojące krzesło. Nowe łzy formowały się pod moimi powiekami kiedy trzymałam jego zimną dłoń. Cichy szloch wydobył się z moich ust kiedy przyłożyłam nasze złączone dłonie do czoła.
- Tak bardzo cię kocham Justin, proszę nie zostawiaj mnie. - mój płacz odbijał się od ścian sali, nie mogłam dłużej powstrzymywać łez, nie dałam rady.
Gdy trochę się uspokoiłam do sali weszła pielęgniarka. Zaczęła sprawdzać wszystkie urządzenia.
- Czy wszystko jest w porządku? - zapytałam zachrypniętym od płaczu głosu.
- Tak, proszę się nie martwić. To silny młody człowiek, wyjdzie z tego. - uśmiechnęła się do mnie ciepło, co niezdarnie odwzajemniłam.
Gdy zaczęła kierować się do wyjścia coś przyszło mi do głowy.
- Czy on mnie słyszy? - zapytałam ledwo słyszalnie, jednak gdy zauważyłam że pielęgniarka odwraca się w moją stronę zdałam sobie sprawę że usłyszała moje pytanie.
- To możliwe. - skinęła - Proszę do niego mówić, musi wiedzieć że nie jest sam. - ponownie się do mnie uśmiechnęła po czym opuściła salę.
Po chwili namysłu zaczęłam mówić do nieprzytomnego chłopaka.
- Ta miła pielęgniarka powiedziała że możesz mnie słyszeć. - uśmiechnęłam się przez łzy - Chcę żebyś wiedział że tu jestem Justin, jestem i nigdzie się nie ruszę. Będziesz musiał znosić moje towarzystwo. Potrafię się rozgadać, co powinieneś już wiedzieć.- nastała chwila ciszy - Pamiętasz gdy zabrałeś mnie nad jezioro? Jechaliśmy tam z trzy godziny ale było warto. To miejsce wyglądało magicznie.

*memory*

- Gdzie jedziemy? - zapytałam rozglądając się w poszukiwaniu czegoś co mogłaby mi dać jakąś wskazówkę gdzie się udajemy. Jednak nic takiego nie znalazłam, wokół nas były tylko drzewa.
- Dowiesz się gdy dojedziemy. - uśmiechnął się do mnie odwracając na chwilę głowę od jezdni. 
- W takim razie, daleko jeszcze? - niemal podskoczyłam na siedzeniu. Jedziemy już dwie i pół godziny, a ja wciąż zadaję chłopakowi te same pytania. 
- Nie, już niedaleko. - zaśmiał się melodyjnie, po czym złapał moją rękę wolną dłonią splatając nasze palce razem, drugą trzymał na kierownicy. 
Miał rację po jakichś dwudziestu minutach zaparkował na piaszczystym terenie. Justin wysiadł z samochodu po czym obszedł  go i otworzył mi drzwi.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam znowu się rozglądając. 
- Chodź. - złapał mnie za rękę po czym zaczął prowadzić w stronę niewielkiego lasku. Kiedy tylko przeszliśmy przez niego zaparło mi dech w piersiach. Przed moimi oczami rozpościerało się piękne jezioro, słońce odbijało się od tafli czystej wody. Miałam ochotę skakać i piszczeć ze szczęścia, to miejsce wyglądało przepięknie. Justin pociągnął mnie za sobą w stronę niewielkiego pomostu. Usiadł na nim zsuwając z nóg buty po czym wsadził je do wody odgarniając ją na boki. Poszłam jego śladem i zdjęłam swoje sandałki także mocząc nogi.
- Justin, tu jest przepięknie. - patrzyłam jak słońce zaczynało zachodzić za horyzont dając temu miejscu jeszcze piękniejszy wygląd. 
- Cieszę się że ci się podoba. - uśmiechnął się pochylając się i całując mnie w czubek nosa. Po tym słodkim geście wstał łapiąc za krańce swojej koszulki i przerzucił ją przez głowę, dzięki czemu miałam widok na jego umięśnioną klatkę piersiową. Czułam jak policzki zaczynają mi się czerwienić. Jesteśmy ze sobą już tyle czasu a ja nadal nie mogę się do tego przyzwyczaić. 
- Wykąpiemy się? - zapytał gotowy aby wskoczyć do wody. 
- Co? Nigdy! Nie chcę być mokra. - pokręciłam przecząco głową śmiejąc się z zawiedzionej miny chłopaka. 
Gdy tylko przestałam się śmiać zauważyłam błysk w oku chłopaka i szelmowski uśmieszek na jego ustach, zdecydowanie to zła wróżba dla mnie. Po chwili poczułam umięśnione ramię chłopaka pod moimi kolanami, natomiast drugie na placach. Zaczęłam krzyczeć i wiercić się w jego objęciach wiedząc co chce zrobić. Chwilę potem poczułam wodę pochłaniającą całe moje ciało. Gdy tylko wydostałam się nad tafle wody zgarnęłam mokre kosmyki włosów i spojrzałam wrogo na chłopaka który zanosił się śmiechem. Uderzyłam ręką o wodę tak że odbiła się ona prosto w twarz Justina. Od razu przestał się śmiać i spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. 
- Tak chcesz się bawić? - uśmieszek znowu zagościł na jego ustach. 
Po sekundzie zaczęliśmy się nawzajem ochlapywać wodą śmiejąc się przy tym głośno. Justin podszedł do mnie po czym przerzucił mnie przez ramie i zaczął obracać się wokół własnej osi. Krzyczałam i śmiałam się, miałam idealny widok na plecy chłopaka. 

- Gdy wyszliśmy z wody dałeś mi swoją koszulkę bo trzęsłam się z zimna. Nadal mam ją w szafie. Najlepsze było to że pół drogi powrotnej musieliśmy iść pieszo bo zabrakło nam benzyny. - zaśmiałam się kręcąc głową na to wspomnienie.
Nagle wszystkie urządzenia zaczęły piszczeć, podniosłam się spanikowana z krzesła. Do sali wbiegły pielęgniarki i lekarze wypraszając mnie stamtąd. Wyszłam na korytarz przerażona złym obrotem spraw. Jeszcze raz rzuciłam torbą o ziemie załamując się całkowicie. Osunęłam się po ścianie podkulając kolana pod brodę.

Third-person perspective

Siedziała na szpitalnym korytarzu, ściskając dłonie tak, że kostki jej pobielały. Czuła strach, odbijał się on w okolicach serca, między żebrami. Kiedy wyszedł lekarz nie była w stanie opanować oddechu. Nie powiedział nic. Zdołał tylko pokręcić przecząco głową. Zrozumiała. Krzyk rozdzierał jej gardło, ból rani płuca. Idąc do jego sali potykała się o własne nogi, na prostej drodze nie była w stanie utrzymać równowagi. Leżał przykryty białą kołdrą, która tak cholernie kontrastowała z jego twarzą. Przytulała go, dotykała ust, nosa, dłoni. Zabijał ją chłód jego ciała. Położyła się obok, kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Nie spała. Wciąż miała nadzieję, że pod jej uchem rozbrzmi echo bijącego serca.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

DRAMA!
No i jak? Podoba wam się? Spodziewaliście się tego?
Ostatnio dopadła mnie wena, dlatego są dodawane tak często w porównaniu do poprzednich.
Proszę zostawiajcie swoje opinię, to już naprawdę półmetek tego ff i bardzo mi na tym zależy.
Jeśli nie możesz dodać komentarza tutaj, wiem o tym ale to jest problem z blogspotem. Napisz go przynajmniej na moim ASKU
Rozdział nie jest sprawdzony.
Do następnego ;)

sobota, 6 września 2014

Rozdział 34

Parę godzin wcześniej 

Justin POV:

Wreszcie dostałem informacje na które czekałem tak długo. Wreszcie będę mógł zrobić to co chciałem zrobić od śmierci Jaxona. Sprawca jego śmierci leży już sześć stóp pod ziemią, pozostała jeszcze jedna osoba która skończy tak samo. To przez niego stałem się taki jaki jestem. Przez niego odepchnąłem od siebie tak ważną osobę w moim życiu że wylądowała w szpitalu. Wszystko co było i jest złe w moim, jak i w życiu mojej rodziny dzieje i działo się przez niego, mojego ojca. Sukinsyn ukrył się po tym jak pierwszy raz chciałem go ukatrupić, teraz się nie wywinie. Zapłaci za wszystko co zrobił.
Wsiadłem do SUV'a po chwili budząc silnik do życia. Doskonale wiedziałem gdzie powinienem się przenieść żeby go znaleźć, to nie był przypadek że wybrałem akurat Nowy Jork. Po tak długim czasie czekania wreszcie dostałem to czego chciałem. Ten szczur ukrywa się dokładnie tu gdzie jestem. Stanąłem na czerwonych światłach poprawiając się na fotelu kiedy zadzwonił mój telefon. Przycisnąłem urządzenie do ucha.
- Jak ona się czuje? - zapytałem Lily chcąc usłyszeć jak najlepsze wieści.
- Obudziła się. Ciągle pyta o ciebie. - westchnęła do słuchawki. - Musiałam wyjść na chwilę z jej sali żeby do ciebie zadzwonić.
- Musisz coś wymyślić, przygotuj ją do tego że więcej już mnie nie zobaczy. Dzisiaj wyjeżdżam. - zacisnąłem powieki opierając głowę o zagłówek siedzenia.
- On cię kocha, przez ostatni tydzień prawie nic nie jadła. Będzie jeszcze gorzej, słuchaj ona słyszała to co mówiłeś do mnie kiedy rozmawialiśmy w jej sali. Gdybyś widział tą nadzieję w jej oczach, załamie się. - jęknąłem uderzając pięścią w kierownice.
- Muszę kończyć. - powiedziałem po czym rozłączyłem się i z wściekłości rzuciłem telefon na siedzenie pasażera. Złapałem mocno kierownice tak że knykcie zrobiły się białe, po czym zacząłem w nią uderzać coraz mocniej. Gdy tylko zobaczyłem że światło zmienia się na zielone wcisnąłem pedał gazu, opony zapiszczały a ja zacząłem jechać w kierunku kryjówki ojca.


                                                                               ~.~


Wszedłem do starego obskurnego mieszkania. Wszędzie walały się jakieś śmieci, od pustych butelek po piwie do niedopalonych papierosów. Mieszkanie było całe zasyfione, tapeta odchodziła od ściany. Moja prawa dłoń spoczywała na broni gotowa aby pociągnąć za spust. Idąc kopałem jakieś papiery które walały się po ziemi. Skręciłem w prawo, następne pomieszczenie okazało się być kuchnią. Otworzyłem szerzej oczy w szoku. Po drugiej stronie kuchni, oparty o blat, bawiąc się bronią stał nie kto inny jak Lucas. Widziałem jak jego samochód wirował w powietrzu po czym uderzył z łoskotem o asfalt. Nie mógł tego przeżyć. Chyba że..
- No Bieber, nie spodziewałeś się mnie tu zobaczyć, co? - MChonest przerwał moje myśli. - nigdy nie umiałeś dobrze dokończyć roboty. - zaśmiał się zakręcając pistoletem na palcu wskazującym po czym go zatrzymał. - Obserwowałem cię. - wskazał na mnie szeroko się uśmiechając. - Dowiedziałem się paru rzeczy o tobie. Szukasz zemsty na tatuśku? No cóż, daruj sobie bo go nie dostaniesz. Zawarliśmy umowę.
- Pieprz się. - odwróciłem się od niego chcąc wyjść z tego cholernego mieszkania.
- Nie tak szybko Bieber. No chyba że chcesz żeby coś stało się tej ślicznotce za którą się tak uganiasz, a może wolisz żebym zrobił coś twojej małej siostrzyczce? - uniósł brwi patrząc na mnie z rozbawieniem.
Zacisnąłem mocniej rękę na pistolecie zaczynając tracić nad sobą kontrole.
- Nie waż się grozić mojej rodzinie i dziewczynie. - wycedziłem przez zęby zaciskając wolną rękę w pięść.
- Widzę że wrócił stary Justin. A już myślałem że ta dziewczyna całkiem namieszała ci w głowie i jesteś potulny jak szczeniaczek. - prychną po czym przeszedł dzielącą nas odległość i staną naprzeciwko mnie. - Zawsze byłeś słaby Justin.
- Mów gdzie jest mój ojciec, albo wyrwę ci fiuta i każę zjeść. - gniew ogarną całe moje ciało, przed oczami latały mi urywki z wieczoru kiedy zginą Jaxon. Może upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu?
Śmich Lucasa odbijał się od ścian pustego mieszkania. Złapał się za brzuch dla podkreślenia jak bawi go ta sytuacja. Nerwy puściły mi całkowicie. Rzuciłem się na niego uderzając go pięściami. Jego śmiech ucichł, zaczął się bronić. Uderzyłem go prosto w szczękę tak że jego głowę odrzuciło w bok, pod jego okiem zaczynał formować się duży siniak. Nie pozostawał mi dłużny, uderzył mnie pare razy w brzuch, upadłem na ziemie na czworakach ciężko oddychając i ścierając krew z kącika ust. Kopną mnie prosto w żebra, słyszałem jak kości łamią się przez siłę uderzenia. Leżałem na boku sycząc z bólu. Chwilę potem wstałem uderzając w jego twarz po czym gdy zgiął się z bólu walnąłem parę razy z kolana w jego żebra. Zaczęliśmy się szamotać między sobą.

BANG! 

Wystrzał z pistoletu przeszył powietrze. Ryknąłem czując ból pod żebrami od razu łapiąc za to miejsce. Moja koszulka była pokryta szkarłatną cieczą. Adrenalina krążyła mi w żyłach, gdy podniosłem wzrok napotkałem triumfalny uśmieszek Lucasa. O nie chuju, tak łatwo nie odpuszczę. Sięgnąłem po drugą broń umiejscowioną za paskiem moich jeansów, wziąłem dwa na wszelki wypadek. Nim zdążył zarejestrować co się dzieje pociągnąłem za spust trafiając w czoło chłopaka. Jego ciało upadło na podłogę pokrywając ją od razu krwią. Jego oczy wyrażały szok, a z kącika ust sączyła się krew. Powoli podniosłem się z podłogi sycząc z bólu. Wsadziłem obie bronie za pasek tak jak poprzednio i ruszyłem do wyjścia.
Trzymając się za brzuch usiadłem na fotelu kierowcy ciężko oddychając. Odpaliłem silnik i ruszyłem. Mieszkanie było na obrzeżach Nowego Jorku. Przystanąłem na światłach, oddychanie przychodziło mi z wielkim trudem. Obok mnie stanął drugi samochód, gdy odwróciłem wzrok w tamtą stronę moje oczy rozszerzyły się w szoku. Za kierownicą siedział nie kto inny jak mój ojciec. Patrzył prosto na mnie z uśmieszkiem na ustach. W rękach trzymał broń. Nim zdążyłem zarejestrować co się tak właściwie dzieje kula świsnęła mi przed nosem. Nie czekając ani chwili dłużej ruszyłem na czerwonym świetle z piskiem opon. Wyjąłem pistolet zza paska po czym wybiłem ledwie trzymającą się szybę i strzelałem na oślep z nadzieją że go trafie. Jechał zaraz za mną. Jechałem z dużą prędkością, więc po niespełna chwili miałem za sobą Nowy Jork. Skręciłem w jakąś polną drogę jadąc przez las. Ojciec wyrównał samochody nadal ciskając pociskami w moją stronę. Nie pozostawałem mu dłużny. To co działo się potem trwało sekundę. Pocisk przebił oponę, prędkość z którą jechałem nie wróżyła nic dobrego. Samochód zaczął dachować w końcu uderzając o najbliższe drzewo. Ostatnie co widziałem to samochód ojca i eksplozję.


                                                                           ~.~


Teraźniejszość 

Caitlin POV:

Operacja Justina trwa już kilka godzin. Lekarze nie chcieli udzielić mi żadnych informacji, ponieważ nie jestem z rodziny. Zaraz po tym kiedy drzwi windy zamknęły się pobiegłam do mojej sali i założyłam ubrania przygotowane do mojego wyjścia, wypisałam się na własne żądanie. Uznałam że i tak nie zrobi to różnicy czy wyjdę teraz czy za pare godzin. Nie dałabym rady siedzieć w mojej sali wiedząc że Justin walczy właśnie o życie.
Siedziałam w poczekalni skulona na krześle gdy drzwi otworzyły się z łoskotem, przez nie weszła zapłakana Jazmyn, a zaraz za nią niska kobieta o ciemnych włosach. To musiała być ich mama, nie miałam okazji jeszcze jej poznać. Szybko podniosłam się z krzesła łapiąc Jazmyn w ramiona. Gdy tylko odsunęłam ją od siebie spojrzałam na kobietę stojącą za nami.
- Ty musisz być Caitlin. - uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Tak. - skinęłam.
- Miło mi cię poznać.
- Panią również. - odwzajemniłam uśmiech.
- Proszę, mów mi Pattie. - ponownie skinęłam. - Czy już coś wiadomo?
- Lekarze nie chcą mi udzielać żadnych informacji. Operują go już parę godzin. - w oczach znowu zebrały mi się łzy.
Gdy tylko skończyłam mówić drzwi otworzyły się a zza nich wyszedł lekarz.
- Rodzina Justina Biebera?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak podobał wam się rozdział?
Wreszcie dowiedziałyście się jakie zamiary kierowały Justinem, spodziewałyście się tego?
Proszę każdy kto przeczytał ten rozdział niech napisze coś pod nim, chodź by głupią kropkę. Chcę wiedzieć czy ktoś jeszcze czyta tego ff.
Rozdział nie jest sprawdzony, za błędy przepraszam. 


czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 33

Nic nie czułam, nie czułam swojego ciała. Zupełnie jakby zostało mi odebrane. Chciałam podnieść rękę ale nie mogłam, chciałam otworzyć oczy ale nie mogłam, chciałam coś powiedzieć ale nie mogłam. Mogłam jedynie słuchać co dzieje się wokół mnie. Słyszałam jakieś szuranie, ktoś chyba trzymał mnie za rękę.
- To wszystko moja wina. - usłyszałam tak doskonale znany mi głos. Justin, Justin tu był. Gdziekolwiek to tu było. Domyślam się jednak że mogę by w szpitalu.
- Trudno mi zaprzeczyć. - Lily, tak to na pewno Lily.
- Nie zrozumiesz tego, nie zrozumiesz dlaczego od niej odszedłem. - mogłam sobie wyobrazić jak kręci teraz głową drapiąc się po szyi. Zawsze to robił kiedy się denerwował.
- Więc mnie oświeć, wytłumacz. Bo nie wiem czy kiedykolwiek więcej cię do niej dopuszczę po tym co się stało w sobotę. - chwila, jaki mamy dzień? Jak długo już tu leżę?
- Bo... - jęk frustracji - słuchaj, nie chciałem jej zranić, okej? Ale nie mogę sobie pozwolić na miłość, nie mogę się w niej zakochać, a czuję że już to zrobiłem, zakochałem się w niej, a nie mogę, po prostu nie mogę. Moja miłość zraniłaby ją bardziej niż to że ją zostawiłem.
Nie usłyszałam dalszej części ich rozmowy, ciemność pochłonęła mnie całkowicie.

     
                                                                             ~.~

Zamrugałam kilkakrotnie powiekami aby przyzwyczaić się do jasnego światła. Leżałam na szpitalnym łóżku. Powoli obróciłam głowę aby zobaczyć czy jest ze mną ktoś jeszcze. Poczułam tępy ból ból głowy na się skrzywiłam. Obok mnie na krześle siedziała mama, była lekko zgarbiona. Musiała usnąć. Poczucie winy ogarnęło mnie całą. Musiała tutaj siedzieć cały czas.
- Mamo? - zachrypiałam, strasznie chciało mi się pić. Miałam wyschnięte gardło.
Mama otworzyła oczy i zamrugała pare razy tak jak zrobiłam to ja chwilę temu, zapewne żeby zorientować się co się dzieje.
- Citlin? O mój boże skarbie tak się bała. - w jej oczach zebrały się łzy. - Muszę iść zawołać lekarza. - szybko podniosła się z krzesła. - Coś cię boli? Wszystko dobrze kochanie?
- Trochę boli mnie głowa i strasznie chce mi się pić. Mamo co się stało? Jak długo tu jestem?
- Wzięłaś jakieś świństwo, do tego byłaś pijana. Byłaś w śpiączce przez cztery dni. - widziałam jak bardzo powstrzymuje się żeby się nie rozpłakać.
- Przepraszam, ja.. - nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć mama podeszła do mnie i wzięła mnie w ramiona.
- Lily wszystko mi powiedziała. Nigdy więcej mi tego nie rób, umierałam ze strachu. - puściła mnie - Muszę iść po lekarza, zaraz wracam skarbie. Poproszę pielęgniarkę o coś do picia.
Po chwili do sali wszedł wysoki afroamerykanin w średnim wieku, a tu za nim weszła pielęgniarka. Miała kruczoczarne włosy oprószone lekką siwizną.
- Jak się pani czuje panno Williams? - zapytał lustrując mnie wzrokiem kiedy brał moją kartę pacjenta do ręki.
- Dobrze, tylko trochę boli mnie głowa i strasznie chce mi się pić. - zachrypiałam.
- Głowa może boleć jeszcze przez pare następnych dni w skutek uderzenia. Kiedy pani zemdlała nim ktokolwiek zdążył zareagować upadła pani na ziemię.
Obok mnie stanęła ta sama pielęgniarka podając mi szklankę orzeźwiającej wody. Tak jak mi nakazała powoli wypiłam parę łyków po czym oddałam jej szklankę lekko się uśmiechając co odwzajemniła.
- Musimy zatrzymać panią jeszcze jakiś dzień lub dwa na obserwacji, nie ma przeciwwskazań żeby nie mogła pani wrócić niedługo do domu. - powiedział po czym zaczął coś grezmolić coś na mojej karcie. Niedługo potem on i pielęgniarka wyszli zostawiając mnie sam na sam z mamą. Widziałam jej pogiętą bluzkę i podkrążone oczy od razu było wiadome że nie wyszła ze szpitala ani na chwilę więc postanowiłam wysłać ją do domu. Dochodziła północ kiedy w końcu zdecydowała się wyjść.


                                                                               ~.~

Lily przyszła do mnie zaraz następnego dnia, wygłosiła mi kazanie jak nieodpowiedzialnie się zachowałam i jak ją wystraszyłam.
- Nigdy ci tego nie wybaczę. Myślałam że umrę ze strachu jak wtedy upadłaś.
- Co stało się później? Nic nie pamiętam od momentu kiedy zeszłam z baru. - rozmasowałam skronie próbując uśmierzyć ból.
- Zadzwoniłam po karetkę. Po paru minutach cię zabrali. - westchnęła - Byłam przerażona, nie wiedziałam co robić. Leżałaś na tej podłodze bez jakiegokolwiek ruchu i byłaś przeraźliwie zimna. Chłopaki pomogli mi cię podnieść i położyć na jednej z kanap. To było straszne. - wzdrygnęła się na to wspomnienie.
- Przepraszam, ja po prostu...
- Wiem co myślałaś, ale upijanie się i branie jakiegoś gówna nie złagodzi twojego bólu, możesz przez chwile go nie czuć, ale potem wraca ze zdwojoną siłą.
Nie odpowiedziałam już nic, skinęłam tylko głową czerwieniąc się. Zachowałam się jak bachor, a przecież już niedługo kończę liceum.
- Czy Justin...
- ...był tu? - dokończyła za mnie - Tak przychodził codziennie.
W mojej głowie ciągle odbijały się echem jego słowa. Kocha mnie? Ale co do cholery oznacza to ze jego miłość mnie zrani?
- Dlaczego teraz go tu nie ma? Dlaczego nie przyszedł gdy się obudziłam? - czułam łzy pod powiekami, które tak desperacko szukały ujścia.
- Caitlin ja myślę że... on nie przyjdzie, ani dzisiaj, ani nigdy. Przykro mi. - złapała mnie za rękę, a na jej twarzy malowało się współczucie.
- Nie, on przyjdzie. Słyszałam was, powiedział że mnie kocha, przyjdzie. - ostatnie słowy wyszeptałam, czułam jak po policzkach płyną mi łzy. - Musi przyjść.


                                                                              ~.~

Na korytarzu zrobił się szum. Lekarz i pielęgniarki biegali w różne strony. Słyszałam krzyki. Spojrzałam na zegarek, dochodziła 2 nad ranem. Powoli postawiłam nogi na ziemi po czym wstałam z łóżka. Już jutro, praktycznie to dzisiaj mają wypisać mnie do domu. Wychyliłam głowę przez drzwi szukając skutku tego hałasu o tej porze. Zaczęłam iść korytarzem rozglądając się. Pielęgniarki przebiegały obok mnie krzycząc aby różni lekarze poszli na sale operacyjną. Gdy tylko dotarłam do końca korytarza wyjrzałam przez drzwi, zobaczyłam przyczynę tego bałaganu. Lekarze krzyczeli wydając polecenia. Biegiem wieźli kogoś prawdopodobnie na sale operacyjną. Wytężyłam wzrok i zamarłam. Poznałam tak znaną mi czuprynę. To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje naprawdę, nie może się dziać. Krew była wszędzie, lekarze byli nią cali pobrudzeni i zanim się zorientowałam z moich ust wydobył się przeraźliwy krzyk rozdzierający płuca. W tej chwili winda zamknęła się, a ja stałam jak wrośnięta w ziemie błagając Boga aby to wzrok płatał mi figle. Twarda rzeczywistość jednak była inna, Justin właśnie walczył o życie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Pewnie nie spodziewaliście się rozdziału tak szybko, a tu proszę, jest.
Mam nadzieję ze wam się podobał.
Chciałam was prosić o to żebyście wyrażali swoją opinię. To już końcówka tego ff i byłabym bardzo szczęśliwa gdyby na zakończenie widziałam wasze opinie.
Na dzisiaj to tyle, do następnego.


piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 32

Od naszego rozstania miną już tydzień, mogę szczerze przyznać że to był najgorszy tydzień mojego życia. Prawie nic nie jadłam, wychodziłam do szkoły ale nigdy do niej nie docierałam, w tym czasie szwędałam się po różnych zakamarkach Nowego Jorku, najczęściej przesiadywałam w central parku tak jak robie to teraz. Usiadłam na ławce na której mam wrażenie nie siedział już nikt od wieków, na oparciu były wyskrobane inicjały a wokół nich było serce. Samo patrzenie na to spowodowało że miałam łzy w oczach. Spędziliśmy z Justinem tyle wspaniałych chwil, a on tak po prostu odszedł ode mnie, odszedł i już nie wróci. Z moich ust wydobywa się zduszony szloch, podciągam kolana pod brodę i cicho płaczę otulając się przydużym swetrem. Jak  na zbliżające się lato ten dzień jest zimny i ponury, nad moją głową skumulowały się ciemne chmury grożące deszczem. Jednak mało mnie to obchodziło, chcę żeby on tu był, chcę żeby usiadł obok mnie przyciągną do siebie i powiedział że wszystko będzie dobrze, że będzie dobrze i wszystko się ułoży, że wróci. Chcę żeby pocałował mnie w czubek głowy tak jak robił to zawsze. Jednak wiem że nic takiego się nie wydarzy, on nie przyjdzie tutaj, nie wróci do mnie. Obcierając łzy rękawem swetra postawiłam nogi na ziemi po czym wstałam i zaczęłam iść alejkami. Patrzyłam jak szczęśliwi ludzie przechadzają się trzymając za ręce i śmiejąc się, widziałam dwójkę starszych ludzi przytulonych do siebie. Mężczyzna obejmował ramieniem starszą kobietę a ona wtulała się w jego ramie patrząc na niego z miłością. Przyspieszyłam wymijając ich, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Po prostu chcę otulić się ciepłym kocem i płakać w poduszkę jak robię to już od tygodnia. Mama wiele razy przychodziła do mnie martwiąc się jednak nie byłam i nie jestem w stanie powiedzieć jej co się dzieje, po prostu nie dam rady tego zrobić.
Gdy tylko przekroczyłam próg domu zdjęłam trampki i pobiegłam do pokoju. Telefon ciągle milczał, a gdy przychodziła jakaś wiadomość nadzieja rosła, a później przychodziło rozczarowanie. Nigdy nie zadzwoni. Szczebiocze moja podświadomość. Nie jesteś tego warta. Nie wytrzymałam, podniosłam się z łóżka idąc do łazienki. Nie robiłam tego od tak dawna.. Tak odkąd pojawił się Justin, ale jego już nie ma i nie będzie. Prycha podświadomość. Gdy tylko znalazłam się w łazience zamknęłam ją upewniając się że nikt nie wejdzie po czym sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni. Mały przedmiot pobłyskiwał w świetle, szybko podciągnęłam rękaw przyciskając ostrze trochę poniżej łokcia. Szkarłatna ciecz zaczęła sączyć się z paru ran. Sięgnęłam do apteczki pod zlewem i wyciągnęłam z niej wodę utlenioną, wacik i bandaż. Gdy tylko upewniłam się że nie wda się zakażenie owinęłam rany bandażem.


                                                                               ~.~


- Chodź czas się zabawić, nie możesz się tak załamywać. - Lily radośnie piszczy kiedy widzi efekt swojej pracy. Tak zdecydowanie to najbardziej irytująca osoba jaką znam.
- Naprawdę muszę? - mówię zrezygnowana.
- Tak, nie wymigasz się. Chodź. - pociągnęła mnie przez salon jej domu, a zatrzymałyśmy się dopiero przy samochodzie. - Shawn robi imprezę z okazji zakończenia szkoły. Dziewczyno to już nasz ostatni rok w tej szkole, trzeba to uczcić! - powiedziała po czym wsiadła do samochodu. Poszłam w ślad za nią usadowiając się na skórzanym siedzeniu jej audi. Nic nie powiedziałam.
Po 15 minutach byłyśmy już pod domem Shawna, przed nami rozpościerał się ogromny biały dom, a mówiąc ogromny mam na myśli olbrzymi. Muzyka dudniła a ludzie wchodzili i wychodzili. Gdy tylko weszłyśmy do środka uderzył mnie zapach alkoholu, potu i tytoniu. Po niektórych było widać że są naćpani. Lily pociągnęła mnie do baru, tak ten chłopak ma cholery bar w domu. Smukły szatyn krzątał się za nim robiąc drinki.
- Dwa razy martini! - Lily krzyknęła mu na ucho aby usłyszał ją przez hałas. Chłopak tylko kiwną głową i zaczął robić nasze drinki.
Po chwili martini stałą już przede mną. Pośród cieczy pływały też oliwki. Przekułam jedną patyczkiem na którego końcu przytwierdzona była mała parasolka i wzięłam ją do buzi. Pycha. Szybkim duszkiem wypiłam całą zawartość i pokazałam barmanowi aby podał mi drugi raz to samo. Moze to faktycznie mi pomoże? Chociaż na chwilę będe mogła zapomnieć.
- Hola spokojnie, nie chcemy żebyś nam tu odleciała. - zaśmiała się kiedy piłam już trzecie martini. - Chcesz coś mocniejszego?
Puściłam mimo uszu pierwszy komentarz po czym skinęłam że chcę coś mocniejszego. Czułam jak alkohol lekko uderza mi do głowy. 
Chwile potem barman postawił przed nami shoty. Spojrzałam na Lily na co ona wzruszyła tylko ramionami.
-Tylko powoli. - ostrzegła.
Wzięłam pierwszego do ręki po czym przytknęłam do ust i przechylając głowę do tyłu wypiłam. Zakaszlałam łapiąc w ręce sok stojący obok. Gdy przyzwyczaiłam się do gorzkiej cieczy reszta poszła szybko. Chwile potem przed nami stały puste kieliszki. Alkohol buzował we mnie, w głowie zaczynało mi się kręcić. Obie zaczęłyśmy się śmiać z siebie nawzajem. Szłyśmy na parkiet lekko się zataczając i chichocząc przy tym. W głośnikach zabrzmiała Beyonce no co radośnie zapiszczałyśmy i ruszyłyśmy na parkiet. Zaczęłyśmy tańczyć w rytm muzyki. Po chwili poczułam jak ktoś kładzie ręce na mojej talii i porusza się razem ze mną. Obróciłam się w stronę tej osoby a przede mną stał wysoki blondyn o pięknych zielonych oczach. Na pierwszy rzut oka było widać że dużo ćwiczy. Alkohol nadal we mnie buzował, umysł bym przyćmiony przez sporą dawkę. Zaczęłam się poruszać w rym muzyki zarzucając mu ręce na szyje. Chłopak przyciągną mnie do siebie jeszcze bliżej i zaczął składać pocałunki na szyi. Zachichotałam bo jego lekki zarost zaczął mnie łaskotać. Jego ręce schodziły coraz niżej aż dotarły do mojej pupy którą lekko ścisnął. Gdy piosenka dobiegła końca nieznajomy nadal trzymał mnie w żelaznym uścisku po czym zaczął przepychać się przez tłum osób tańczących do następnej piosenki.
- Chcesz czegoś spróbować? - zapytał gdy zatrzymaliśmy się w progu domu. Blondyn wyją z kieszeni małą pigułkę po czym wziął ją do buzi popijając stojącym niedaleko nas piwem. - To ekstaza. - sięgnął do drugiej kieszeni wyjmując cały woreczek takich samych pigułek. Wyją jedną po czym podał mi ją. Wzięłam ją niepewnie do ręki. Chłopak podał mi piwo zachęcając do wzięcia tabletki. Prawdopodobnie nigdy bym się na to nie odważyła, ale byłam całkowicie pijana i cóż miałam wszystko gdzieś. Położyłam tabletkę na języki po czym popiłam ją piwem.

                                              
                                                                        ~.~


Te tabletki dały mi niezłego kopa, tańczyłam na barze śmiejąc się w rytm muzyki. Spora grupka stała i wiwatowała mi dzięki czemu nakręcałam się jeszcze bardziej. Rozejrzałam się po pomieszczeniu szukając przyjaciółki, po chwili zlokalizowałam ją przedzierającą się przez tłum gapiów w moją stronę. Gdy tylko dotarła pod bar krzyczała do mnie abym zeszła z niego dla własnego dobra. Pokręciłam do niej głową śmiejąc się z jej miny, była wyraźnie nie zadowolona. Założyła ręce na piersi i kręciła na mnie głową.
- ZEJDŹ STAMTĄD! - krzyknęła zagłuszając muzykę.
Wydymając wargę powoli zeszłam żeby stanąć z nią twarzą w twarz. Minę miała komiczną. Powiedzieć że była zła byłoby nieporozumieniem, była wściekła. Już miała mi wygłaszać wykład kiedy oparłam się o blat baru. Było mi strasznie słabo i byłam pewna że w tej chwili byłam blada jak ściana. Chwile potem słyszałam już tylko niewyraźne dźwięki i krzyk mojej przyjaciółki.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I mamy następny rozdział. Przepraszam za błąd w poprzednim rozdziale, już go poprawiłam. Po prost źle wpisałam numer rozdziału.
Bardzo was proszę komentujcie, to jest naprawdę duża motywacja dla mnie.
Mam nadzieję ze wam się podoba.
Przepraszam za wszystkie błędy, rozdział nie jest sprawdzony.